POKONAJ SIEBIE osobista relacja uczestnika biegu na 5 km

POKONAJ SIEBIE osobista relacja uczestnika biegu na 5 km

4 czerwca 2014 2 przez Nasza droga do
MARATON WOLNOŚCIChorzów1 czerwca – został urządzony na cześć 25-lecia wolnych wyborów. Wstyd przyznać, ale dowiedziałem się o tych obchodach właśnie z jego okazji. No cóż, jak nie ogląda się telewizji to mogą umykać uwadze takie jubileusze. Gdzieś wyczytałem, że nawalała organizacja tego przedsięwzięcia – no cóż, ja tego nie zauważyłem! Zresztą ja chciałem pisać o moim bezpośrednim kontakcie z tą imprezą, więc zacznę od początku.
Jak pisałem wcześniej podjąłem się sprawdzania i poszerzania granic swoich możliwości. Pierwszym krokiem było moje tygodniowe wyzwanie w marcu – KLIK.  4 maja dokładnie wypaliłem ostatniego papierosa i na dobre zabrałem się za poprawę kondycji. No i tak sobie biegałem średnio co dwa dni naprzemiennie: raz interwałowo, raz jednym tempem. Już 29 maja wyrównałem swój życiowy rekord, przebiegłem 10 km bez przerwy i czułem się świetnie! Gdzieś tam w przyszłości chcę przebiec maraton, jednak takich bliżej nie sprecyzowanych planów to mam wiele, a z realizacją różnie bywa! Jestem mistrzem odkładania wszystkiego na później, dlatego też wielkie dzięki żoneczko! To właśnie ona wynalazła ten bieg towarzyszący do maratonu i kopnęła mnie w d.pe. Moją drugą specjalizacją wynikającą poniekąd z odkładania rzeczy na później jest robienie czegoś impulsywnie i w ostatniej chwili, tak też do biegu zgłosiłem się ostatniego dnia. Żeby było lepiej nasz syn JJ rozchorował się, był na antybiotykach. Troszkę sprzedał mi chorobę i nie dał nam spać przez pół nocy. Z rana zwlekając się z łóżka mówię sobie „no nie ma bata,  będę musiał odłożyć na kiedy indziej mój start w zawodach biegowych” (cały ja) i wtedy znowu wkracza Ancia „no ok, wpisowe przepadnie”, po czym  odzywa się moja wrodzona niechęć do marnotrawstwa i oznajmiam, że spróbuję. W końcu jak będę biegł naprawdę lajtowo to dam radę zmieścić się w limicie, a to w końcu mój debiut. Najważniejsze to się przełamać i zrobić pierwszy krok! W związku z tym zostawiamy JJ’a pod opieką babci,  zapodaję sobie ibuprom max (chyba nie jest środkiem dopingującym  i ruszamy do Parku Śląskiego. Niestety spóźniamy się o kilka minut i tylko dochodząc widzimy już startujących maratończyków. Mój bieg zaczyna się godzinę po ich starcie. Nastrój trochę lepszy (ibuprom zaczął działać).
 

Wygląda to nieźle – Tauron wystawił leżaki, TVN 24 rozdaje butelki z wodą, są chodzące pluszaki ku uciesze najmłodszych, no i widzę sporo ludzi już rozgrzewających się do biegu na 5 km.

 

Wyświetl album
Przebieram się i komentuję z Ancią otaczającą nas scenerie obserwując z rosnącym przerażeniem ludzi, którzy na 1 h przed startem biegają i rozciągają się jak nakręceni! “Chryste, co ja tutaj robię” – tak sobie pomyślałem… jak ja robiłbym to co niektórzy wokół to podejrzewam, że nie przebiegłbym nawet tych 5 km! Czas upływa niepokojąco szybko, troszkę nie potrafię sobie znaleźć miejsca, kręcimy się z Ancią to tu to tam, tylko po to bym  widział jeszcze więcej ludzi w dobrych butach i wdziankach o wyglądzie starych wyjadaczy… przed samym startem trochę się rozgrzewam…
 
 
Wyświetl album

 

Już niedługo bieg, więc wkraczam przed linie startu. Upewniam się czy chip rejestrujący dobrze trzyma się na bucie,  o czym przypomina z humorem konferansjer, który jak się okazuje sam jest multimaratończykiem i stara się dodać otuchy startującym. Zasadniczo dopiero teraz słyszę dokładnie jak ma przebiegać trasa – na przodzie będzie jechał meleks wytaczający drogę, zakręty tylko w prawo i oznaczone. W sumie i tak zakładałem, że po prostu będę biegł tam gdzie inni.
 

IMG_6393

Stoję tuż przy linii startu i obserwuję z rosnącym rozbawieniem ludzi schodzących się na start od przeciwnej strony oraz obsługę, która ich zawraca. Widać są tak skoncentrowani na biegu, że nie słyszą jak konferansjer powtarza któryś raz, że maty do odczytu chipów na linii startu są już włączone i żeby ich nie przekraczać wchodząc na start. Jest nas kilka setek, a drużka ma z 5 m szerokości – jednak niektórzy naprawdę mają parcie na bycie pierwszymi, przynajmniej na starcie (nie jestem sam) i wciskają się jeszcze przede mnie. No cóż, odpuszczam, Ancia już chyba zdążyła zrobić mi zdjęcie na linii startu. Zbliża się już ta chwila, odliczanie się rozpoczyna i bach falstart! Nim zliczyli do zera i powiedzieli start, biegacze którzy wcisnęli się przede mnie nie wytrzymują i popuszczają, znaczy się ruszają! Po ułamku sekundy orientuję się, że chyba w takich biegach nie uznaje się takiego czegoś – zwłaszcza że mamy przecież chipy mierzące nasz osobisty wynik. Kilka setek ludzi za mną prawie pchnęło mnie w przód, no dobra, jak to było w jakimś kabarecie „i jedziemy Radziu!”.
 
IMG_6413
 

 

phoca_thumb_l_img_7177źródło: Park Śląski
 
 
W sumie jest nieźle. Widzę czołówkę. Nie mija mnie zbyt wielu ludzi. Trzymam tempo, równy oddech. Czuję się dobrze. Pierwsze 200 m za mną stawka zaczyna się rozciągać, jest coraz więcej luzu. No dobra, obok mnie biegnie niewiasta o wyglądzie doświadczonej biegaczki. Jej tempo wydaje mi się znośne, więc postanawiam się jej trzymać – niestety już przy pierwszym zakręcie zaczyna mi uciekać, a częstotliwość mijających mnie ludzi wzrasta! Wiedziałem że tak będzie, ale myślałem, że zadziała to na mnie motywująco,  czuje się jednak coraz gorzej. Słyszę nieregularny oddech gościa, który mnie mija – cholerka, ja jeszcze swój kontroluje, ale po prostu coraz mi słabiej! Kolejny zakręt, znowu ludzie mijają mnie, jestem już prawie na wysokości ‘kapelusza’, czyli jakby połowa dystansu. Myślę sobie “kurde, trzeba przyspieszyć!” – pomysł, no cóż, co najmniej nietrafiony! Gdy mijam fale, totalnie wysiadam. Muszę uspokoić oddech. Przechodzę na bardzo szybki marsz, znów ludzie zaczynają mnie mijać. No cóż, to nieuniknione.  Jednak pomimo mego ledwo żywego stanu rejestruję iż jest ich zdecydowanie mniej niż wtedy gdy biegłem – czyżby to już końcówka stawki? No niee, „choby rzigać!”  Zbieram się więc znów do biegu. Wydłużam krok. Łydki zaczynają piec. Już widzę bramę zoo i sporo ludzi, którzy chcą przeciąć trasę maratonu by do niego wejść. Kolejny zakręt już niedaleko, gdyż na alejce po prawej widzę już początek stawki, który biegnie w przeciwną stronę do bramy z zoo. Jest troszkę z górki, znów wydłużam krok i przyspieszam. Nawet udaje mi się wyprzedzić jakiś ludzi – ile i kogo to nie wiem – muszę się skupiać na każdym oddechu i kroku. Dobiegam powoli do zakrętu albo raczej ciągu zakrętów – prawo, lewo, prawo, lewo – prawie labirynt (trasa była atestowana więc pewnie miało to jakiś sens). Wybiegam na ostatnią prostą, czyli ostatni kilometr – chyba!? Nogi mam jak z waty, oddech przerywany. Ledwo zipię. Byle dobiec. “Nie!” Znów szybki marsz, jakieś 20 sekund zebrania się w sobie. Liczę ludzi, którzy mnie mijają. Ponoć mówi się, że nieważne jak zaczynasz tylko jak kończysz, a więc “jazda!”. Zaczynam znów biec, pomału, ledwo trucht. Nogi leniwie ciągną się jedna za drugą. Ręce pracują na przemian, zaczynam od nich, wyrzucam je w przód jakby miały mnie pociągnąć. W oddali widzę metę, może jakieś 400 -300 metrów. Widzę, że gościu przede mną też zauważył i wyraźnie zaczął przyspieszać! “Ooo nie! już dość!” – powiedziałem sobie.  Szczerze powiem, że wtedy ból i słabość zniknęła i była tylko meta gdzieś tam oraz wszyscy ludzie pomiędzy mną a nią! “Teraz to już nikt mnie nie wyprzedzi!”. Wydłużyłem krok. Olałem liczenie oddechu. Moje ręce i nogi stanowiły tłoki maszyny, która zaczęła nabierać coraz większego pędu! Minołem gościa, który zaczął przyspieszać! Potem kolejnego i kolejnego… mijałem ich jakby byli na spacerze, a ja biegłem coraz szybciej! Meta jest jeszcze tak daleko! “Chyba za wcześnie zacząłem! Jezu! Nie! Teraz nie mogę się zatrzymać, bo już się nie ruszę!” Na tych ostatnich metrach uratował mnie widok pewnego gościa. Widziałem jak się rozgrzewał przed biegiem, sprawiał wrażenie starego wyjadacza. Powiedziałem sobie “dam radę!’’ i jeszcze przyspieszyłem! “Taak!” Zdążyłem wyprzedzić go na ostatnich metrach! “Koniec!’’ Tylko resztki sił i godność osobista nie pozwoliła mi paść na ziemie w pozycji embrionalnej i zacząć jęczeć! Musiałem się zadowolić wsparciem o kolana, próbą złapania powietrza i nie puszczenia pawia – jednocześnie stałem w kolejce do zdania chipu i niezostania stratowanym przez kolejnych wbiegających na metę.  Chciałem tylko paść, a nie mogłem! Tłum, ścisk, namiot, gęsta atmosfera. Jakimś cudem odplątałem chipa, wrzuciłem do pudełka i nawet nie wiem czy dobrze wychrypiałem 332 dziewczynie, która odhaczała numery zawodników. Odebrałem napój izotoniczny i medal pamiątkowy, który natychmiast wypadł mi z ręki. Ancia już była przy mnie. Na ziemi leżały poduchy, osunąłem się na nie ciągle wyrównując oddech. Po chwili byłem w stanie dać się zaciągnąć na leżaki, które Tauron rozłożył dla biegaczy. Walcząc ze słabością byłem w stanie tylko zlać swoją rozgrzaną czerwoną głowę wodą i zastygnąć w bezruchu na dobre 10 min.
 
POKONAJ SIEBIE
 
 
“Musisz chodzić, bo mięśnie Ci zastygną!” – powtarzałem w myślach, ale nie byłem w stanie nic zrobić. Ancia skoczyła po posiłek regeneracyjny, była to niczego sobie grochówa. Ja spasowałem, nie byłem w stanie wmusić w siebie niczego więcej niż napój izotoniczny i bułeczkę którą dołożyli. Anci grochówka smakowała. Po dłuższej chwili wstałem – „O MAMO! Moje nogi!” – teraz wiem co czuł Pinokio! Ja, Ancia i moje drewniane nogi – zaczęliśmy kuśtykać w stronę samochodu.
 
 

Jaki miałem wtedy czas? Nie wiedziałem, który wtedy przybiegłem.

Jak się czułem? Fizycznie koszmarnie – niemniej to nic – na drugi dzień choróbsko rozłożyło mnie na dobre, co w połączeniu z potwornymi zakwasami przypominało efekt pobicia przez grupę skinów. Tylko dlaczego tak mi dobrze!? Może jestem masochistą? Nie to nie to, to ta mała rzecz której długo już nie odczuwałem i zapomniałem jak smakuje zadowolenie z siebie jak człowiek da z siebie wszystko a nawet więcej! Przekroczy pewien próg i pokona swego odwiecznego wroga – siebie! Odczuwanie samozadowolenia to jest coś czego nikt nikomu nie odbierze i dlatego jest to bezcenne! Życzę tego każdemu! Tak, wiem. Nie byłem pierwszy, ale siebie przegoniłem! Myślę, że każdy człowiek potrzebuje od czasu do czasu przekroczyć swój próg, pokonać granice, wejść na inny poziom,  czy po prostu pokonać samego siebie! Dowiadujesz się wtedy,  że nie jesteś osobą tak ograniczoną jak ci się zdawało i skoro możesz zrobić to, to możesz zrobić też i coś więcej!
 
 

Ps. w marcu zrobiłem dystans 4,68 km z czasem 29 min 55 sKLIK

1 czerwca pokonałem 5 km z czasem 23 min 17 s – tuż za mną było gęsto! mój finisz był tego wart! – WYNIKI
Zająłem 90 miejsce w klasyfikacji generalnej na 372 osoby (mężczyzn i kobiet), natomiast w klasyfikacji mężczyzn zająłem 78 miejsce na 224 osoby.

Powiem Wam – jest to motywacja! Już chyba na dobre pożegnałem się z papierosami! 

A co na to żona:

Jadąc na 'Maraton Wolności’, jako osoba towarzysząca, miałam wielkiego stresa – jakbym to ja brała udział w biegu a nie Ysó. Obserwowałam go wspólnie z naszym JJ’em na jego treningach i wiedziałam, że da sobie radę, gdyż na ostatnim treningu pokonał już aż 10 km  ciągle biegając. Bałam się jedynie jego stanu zmęczenia po nieprzespanej nocce i zatkanego nosa, ale w głębi duszy wiedziałam, że jak teraz zrezygnuje z biegu na 5 km to pewnie nie prędko zdecyduje się na kolejną próbę wzięcia udziału w innym 'oficjalnym’ biegu – bo człowiekowi czasami wystarczy pretekst, żeby zrezygnował z dążenia ku realizacji swoich marzeń. Oczywiście tutaj też ważne jest przy takich biegach, aby patrzeć zdrowym rozsądkiem – ale tego dnia tak naprawdę nic nie stało na drodze! Kwestią raczej było przełamanie się!
Dobrym motywem w takich przypadkach jest ustalenie sobie w głowie konkretnie co chce się uzyskać i jaki chce się osiągnąć cel! Czy chcesz po prostu przebiegnąć ten bieg jakkolwiek byle trafić na metę, czy raczej chcesz osiągnąć swój życiowy wynik!?
Przed biegiem pamiętam jak Yśó mi opowiadał o jakiś specjalnych skarpetkach do biegania. Będąc już tam na miejscu, widzieliśmy pewnego zawodnika właśnie w takich skarpetkach. Powiedziałam Yśkowi śmiejąc się, że jak będzie w pierwszej dwusetce to dostanie takie skarpetki – dodatkowa motywacja! No a tu proszę Ysiek zaskoczył mnie i raczej również siebie, że zajął tak wysokie miejsce i zmieścił się aż w pierwszej setce!
Znasz swoje możliwości? Więc warto wierzyć i ufać w swoje możliwości! 
Ja jako partnerka, żona, kobieta, osoba – jak mogę stać obok i nic nie wnosić w jego życie? Nie da się! Warto pomagać innym w ich samorealizacji!
 
Mów głośno o swoich marzeniach! Marzenia się spełniają, ale potrzebują do tego Twoich pierwszych kroczków!
 
 
Print Friendly, PDF & Email